To całkowicie inna epidemia. Rozmowa z kpt. Jackiem Siewierą, dowódcą misji polskich medyków do Chicago
W ubiegły czwartek 9 medyków z Wojskowego Instytutu Medycznego rozpoczęło 7-dniowy pobyt w USA. Jak dotychczas przebiega misja? – Za nami głównie spotkania dotyczące organizacji zarządzania systemem ochrony zdrowia i reagowania administracji państwowej na zagrożenia związane z COVID-19. Mieliśmy już okazję doradzać, wymieniać się doświadczeniami, odbywać wizyty na oddziałach szpitalnych w Chicago i rozmawiać z lekarzami.
To jest bardzo intensywny czas, ale też owocny.
Jakie są pierwsze konkluzje z tych rozmów? Jak USA walczy z koronawirusem? Czy ten model bardzo odbiega od tego włoskiego, który także miał Pan okazję osobiście obserwować podczas niedawnej misji we włoskiej Lombardii?
– To jest całkowicie różna epidemia i choć wywołana tym samym patogenem, ma inne oblicze. W Lombardii przerosła możliwości tamtejszej służby zdrowia i sparaliżowała działanie szpitali, ponieważ ich możliwości były ograniczone. Mimo że północna część Włoch i sama Lombardia to rejon gwarantujący bardzo wysoki poziom służby zdrowia. Natomiast w USA ten poziom opieki zdrowotnej jest uzależniony od bardzo wielu czynników: od rodzaju posiadanego ubezpieczenia, od tego, gdzie pracuje osoba wymagająca terapii, a nawet od tego, w jakim szpitalu się znajduje.
W Stanach Zjednoczonych możliwości systemu zdrowia są nieporównywalnie większe. Pomimo że epidemia tutaj rozwija się jeszcze szybciej niż we Włoszech, to jednak nie przekroczyło to możliwości logistycznych i organizacyjnych systemu ochrony zdrowia. Wręcz przeciwnie, pewne rozwiązania są nawet redukowane, np. w niektórych miastach rezygnuje się z budowy tymczasowych szpitali, bo nie ma potrzeby ich rozwijania, gdyż szpitale regularne, nawet te, które jeszcze niedawno były niemal w stanie upadłości, dziś świetnie prosperują. Tutaj sektor usług medycznych jest sektorem biznesu jak każdy inny i dostosowuje się do popytu.
Czyli widać ten typowo amerykański rozmach.
– Ten rozmach jest tutaj widoczny – i to na każdym kroku. To jest podstawowe narzędzie, jakim Amerykanie walczą z epidemią. Jeśli budują tymczasowe izolatorium medyczne, to na 3 tys. łóżek. Jeśli angażują dodatkowe szpitale, które ogłosiły stan upadłości jeszcze kilka miesięcy temu, to angażują od razu ich dwanaście, a jak uruchamiają nowe oddziały, to liczące kilkadziesiąt stanowisk intensywnej terapii.
Co zatem z tych doświadczeń amerykańskich może przydać się Polsce?
– Jest to przede wszystkim wiedza dotycząca badań klinicznych i stosowanych leków. Amerykanie mogą sobie pozwolić na to, żeby prowadzić 5 czy 6 różnych badań klinicznych i sprawdzać, które leki działają, a które nie. My musimy tę wiedzę pozyskać, zanim dojdzie do jej publikacji, po to, żeby wiedzieć, w które leki inwestować i które warto kupić. Remdesivir, który jest bardzo popularnym tematem wielu rozmów, jest lekiem jednocześnie bardzo drogim. Jego cena, jeśli rzeczywiście okaże się skuteczny, wcale nie spadnie, a może jedynie wzrosnąć. Pytanie brzmi: czy warto w niego inwestować? My już mamy te dane po naszych spotkaniach i wiemy, jakich wyników się spodziewać, jakie dawki stosować i w której fazie choroby, bo przecież nie każdy moment będzie tym, w którym okaże się on skuteczny. To samo dotyczy tocilizumabu czy innych preparatów wysokospecjalistycznych, które mogą być skuteczne i są przedmiotem prac naukowców. Te badania w Polsce dopiero się zaczęły. Tutaj trwają już kilka dobrych tygodni i prowadzone są na wielką skalę – nawet kilkuset pacjentów kończy leczenie w jednym szpitalu.
W Polsce trwa spór o to, że wykonujemy za mało testów na COVID-19. Jak do tego tematu podchodzi się w USA?
– Te liczby wykonywanych testów, gdy patrzymy na nie w sposób bezwzględny, rzeczywiście robią wrażenie, ale miejmy na uwadze skalę. To jest kraj, który należy porównywać z całą Europą. Natomiast jeśli chodzi o liczbę testów w przeliczeniu na milion mieszkańców, to nie wygląda to już tak optymistycznie. Na przykład w przypadku stanu Illinois, w którym odbywa się nasza misja i który liczy 12 mln mieszkańców, wykonuje się około 10 tys. testów w ciągu doby. W Polsce jest to od 10 do 13 tys. przy 38 mln mieszkańców, ale przy znacznie mniejszej skali zakażeń. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że są to porównywalne wartości.
A co z maseczkami? Czy są obowiązkowe?
– Jest zalecenie, jednak amerykańskie zamiłowanie do wolności sprawia, że tutaj bardzo trudno przechodzą wszelkiego rodzaju restrykcje. Faktem jest też to, że tych maseczek brakuje i to znacznie bardziej niż w Polsce. Są głównie te wykonane metodą domową. Z kolei w szpitalach dużo częściej widzi się chirurgiczne niż te prawdziwe FFP3. Bardzo ciekawym rozwiązaniem, z którym się spotkaliśmy, jest urządzenie, które służy do recyklingu masek FFP3, czyli produktu z zasady przez producenta przeznaczonego do jednorazowego użytku. Widać, że Amerykanie już technologicznie podchodzą do tej sprawy i je odzyskują.
W Chicago zbieracie też informacje na temat budowanego tam tymczasowego szpitala.
– Będziemy prezentować w McCormick Convention Center także nasze rozwiązanie, czyli projekt modułowego rozwiązania szpitala. Stworzyliśmy go, bazując na włoskich doświadczeniach, gdzie takie miejsca powstawały w oparciu o hale ekspozycyjne i były konstruowane na ich potrzeby. Trzeba jasno powiedzieć, że to różni się od modelu amerykańskiego. To, czego potrzebujemy w Polsce, to stanowiska intensywnej terapii, czyli cały modułowy szpital poświęcony pacjentom najciężej dotkniętym COVID-19. Natomiast w USA McCormick Center jest przygotowane do izolacji i leczenia zachowawczego pacjentów, którzy jeszcze nie spełniają kryteriów przyjęcia na OIOM, czyli niewymagających podtrzymywania życia. Takie rozwiązania powstawały naprędce w innych państwach, np. w Hiszpanii, ale to absolutnie nie są standardy szpitala, które chcielibyśmy zaoferować naszym obywatelom. My dzięki temu, że mamy kupiony czas po właściwych decyzjach władz, chcemy Polakom dać dostępność do świadczeń w zakresie intensywnej terapii. To jest bowiem najsłabszy punkt systemu ochrony zdrowia.
Na amerykańskich OIOM-ach też leżą młodzi ludzie?
– Tak, znajdują się, ale nie w dużej liczbie. To jeszcze nie jest ten etap epidemii, w którym przyjmowani są młodzi ludzie. Wciąż dominują w nieporównywalnej skali osoby po 50.-60. roku życia z bardzo istotnymi chorobami współtowarzyszącymi. Amerykanie jako społeczeństwo słyną z tego, że nie są najzdrowsi, dlatego to żniwo, które wirus może zbierać, jest tutaj dość wysokie.
Dziękuję za rozmowę.