Rynek zdrowia zmienia się radykalnie- jak epidemia wpływa na finanse w ochronie zdrowia.
Po pandemii trzeba będzie racjonalizować koszty – mówi gen. dyw. prof. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego. Kwarantanna społeczna spowodowała falę zwolnień, która odbije się na wpływie składki zdrowotnej do NFZ. Straty resort zdrowia ocenia nawet na kilkanaście miliardów zł. Obawiam się, że będzie to wymieniona suma. Prognozowana strata to 4 procent PKB, a 1 procent PKB to ok. 3-4 mld zł składki.
Czy system ochrony zdrowia to wytrzyma?
Na pewno będzie to poważne wyzwanie biorąc pod uwagę strukturę i dynamikę zmian finansowania systemu w ostatnich latach, kiedy co prawda znacznie wzrosły wpływy do budżetu NFZ, ale prawie w całości zostały skonsumowane przez koszty osobowe. Wynagrodzenia personelu, skądinąd zasłużone, rosły niewspółmiernie do kosztów systemu. Z dodatkowych 8 mld zł, które trafiły do budżetu NFZ w 2018 r., na świadczenia zdrowotne poszła bardzo niewielka część.
Epidemia wymusiła podwyżki dla personelu szpitali jednoimiennych i oddziałów zakaźnych. Być może pociągnie to za sobą kolejne żądania wzrostu wynagrodzeń.
Rekomendowałbym większą roztropność w podejmowaniu takich decyzji, bo rynek prywatny zmienia się radykalnie. Jeszcze w marcu lekarze jednej ze specjalności przyszli do mnie z wnioskami o zawieszenie udzielania świadczeń, bo szpital prywatny, w którym pracowali zażądał od nich wyłączności. Tyle że placówki prywatne prowadzą dziś działalność w bardzo ograniczonym zakresie. Niedawno jeden z prywatnych podmiotów sieciowych obniżył pensje personelu o 15 proc. Minister na podstawie tego, ile pracownicy zarabiali w marcu, zwiększy koszty systemu w sytuacji, gdy ci pracownicy tak naprawdę w kwietniu, maju i czerwcu nie mają już alternatywnego wynagrodzenia. A publicznej ochrony zdrowia nie stać na takie wydatki. Uważam, że ten rynek po epidemii zmieni się radykalnie – mniejsza składka to mniej pieniędzy do podziału i ktoś będzie musiał podjąć decyzję o ograniczeniu nakładów na któryś z sektorów. Sądzę, że większości z nas wystarcza wyobraźni, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie i w jaki sposób w pierwszej kolejności będzie prowadzona racjonalizacja kosztów funkcjonowania systemu.
Mówi się jednak, że NFZ jest daltonistą i nie preferuje podmiotów publicznych nad prywatnymi.
Sytuacja kryzysu uwidoczniła bardzo daleko ograniczone zaangażowanie niepublicznych – prywtatnych placówek mających kontrakt z NFZ w poprawę bezpieczeństwa zdrowotnego obywateli. Widzimy, że nie tylko nie biorą one udziału w walce z epidemią, ale konkurują z publicznymi placówkami o pracowników. Czy stawianie lekarzom warunku wyłączności to działanie dla dobra obywateli? Czy tak ma funkcjonować państwo w dobie kryzysu i zagrożenia? Uważam, że obecna sytuacja dobitnie pokazała, że konieczna jest poważna analiza zasobów krajowego systemu ochrony zdrowia, jego rzeczywistej funkcjonalności z punktu widzenia interesów obywateli i państwa. Oczywiście, że w przestrzeni publicznej jest miejsce na publiczny i niepubliczny segment rynku zdrowia, podobnie jak naturalnym jest pogląd, że systemy te powinny się wspierać i uzupełniać, a nie jak ma to miejsce dziś przede wszystkim ze sobą konkurować. Im szybciej ustalimy docelowy model rynkowej koegzystencji, tym sprawniej będziemy w stanie razem zarządzać zdrowiem w Polsce, jednocześnie efektywniej wykorzystując przeznaczone na ten cel środki publiczne. Obecny kryzys, podobnie jak większość tego typu niespodziewanych, trudnych zdarzeń jest doskonałą okazją do przemodelowania wielu dotychczasowych dogmatów, jeśli chodzi o sposób i warunki w jakich funkcjonuje, znalezienia rozwiązań, które pozwolą uniknąć napięć i nieporozumień jakich byliśmy świadkami w ostatnich miesiącach. Dodam jeszcze, że nie rozmawiamy tu o rozwiązaniach nigdzie niespotykanych, będących rodzajem eksperymentu na żywym organizmie. Nic z tych rzeczy. W wielu wysoko rozwiniętych krajach wypracowano szereg modeli organizacyjno-finansowych trwale porządkujących lokalne rynki zdrowia. Do ich wdrożenia tak naprawdę wystarczy jedynie odrobina inwencji, woli zmian, a na końcu odwagi i determinacji do przeprowadzenia.
Jakim więc działaniom powinniśmy poświęcić się w najbliższym czasie. Dopóki nie pojawi się „mityczna szczepionka”, której znaczenie jest moim zdaniem nadmiernie fetyszyzowane biorąc pod uwagę realny termin jej zastosowania oraz to w jakim punkcie epidemii dziś się znajdujemy, mamy obowiązek stosować wszystkie dostępne metody walki z epidemią i jej skutkami, i to zarówno w obszarze organizacji systemu ochrony zdrowia, jak i medycznym, tj. diagnostyki i terapii. Dziś w dziedzinie pewnej, sprawdzonej wiedzy na temat odporności jaką wywołuje w organizmie człowieka koronawirus możemy jedynie ekstrapolować doświadczenia z zakażeń wirusem SARS typ pierwszy, które pokazują, że nabytą przechorowaniem odporność można skalować w przedziale od roku do dziesięciu lat.
Nie nabędziemy jej, jeśli będziemy siedzieć zamknięci w domach.
Dlatego jestem za tym, byśmy się otwierali. Dziś, to zapewne głównie zadanie resortu zdrowia, ale nie tylko. Najszerzej jak można powinniśmy edukować społeczeństwo i inwestować za pośrednictwem przekazanej wiedzy w naszą odporność. Siedząc w domu, jedząc w nadmiarze i spożywając alkohol tę odporność obniżamy – tu proszę się nie obrażać, ale operuję twardymi w tym względzie danymi, a chodzi o to, by nasz organizm był jak najsilniejszy, by poradzić sobie z wirusem. Wysiłek fizyczny jest czynnikiem podwyższającym odporność, a my przez ostatnie tygodnie, robiliśmy coś dokładnie przeciwnego. Powinniśmy wykorzystać ten krótki okres wiosny i ciepłego lata, w którym nasza odporność jest najwyższa, by zimą, przy ewentualnej kolejnej fali wirusa, móc sobie z nim skutecznej poradzić. Do jesieni budowałbym warunki, byśmy jako populacja uodpornili się w największym możliwym procencie. Odporność na poziomie 60 proc. daje nam pewność, że chronione będą także osoby starsze. Powinniśmy też znacznie zwiększyć liczbę testów, ale testować przy tym mądrze, tj. według z góry ustalonego planu jakim powinna być z jednej strony identyfikacja osób zakażonych, w tym nosicieli, z drugiej natomiast monitorowanie budowania odporności populacyjnej na patogen. Dobrze zaprojektowanemu testowaniu powinny zostać nadane ramy programu aktywowania sztucznej odporności zbiorowej. Skoro uznajemy za wysoko prawdopodobne, że w okresie najbliższych czterech miesięcy 60 proc. populacji nie nabędzie odporności, musimy testować, identyfikować ludzi będących nosicielami, i proaktywnie ich izolować. Nie wykluczone jednak, że i tym razem szczęście się do nas uśmiechnie, i analogicznie jak to miało miejsce w 2003 roku SARS-2 jako patogen podobny do SARS-1, nie wytrzyma naszych warunków klimatycznych i zniknie do sierpnia.
Żródło: Rzeczpospolita Karolina Kowalska, 29.04.2020 r.