Szczepienia p/COVID-19
Wynalezienie szczepionki to przełom w walce z pandemią
Wbrew pozorom, szybkie wynalezienie szczepionki jest wytłumaczalne na kilku płaszczyznach. Dokonał się niebywały postęp w biologii molekularnej. Jeszcze niedawno sekwencjonowanie materiału genetycznego wirusa zajmowało kilka miesięcy. Zaawansowanie stanu nauki oraz wiedza wyniesiona z wcześniejszych badań prowadzonych na wirusie SARS-1 sprawiły, iż sekwencjonowanie SARS-CoV-2 trwało jedynie 10 dni – mówi gen. dyw. prof. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego.
Do Polski trafią miliony dawek szczepionek AstraZeneca i Pfizer. Łącznie na rynku pojawi się aż dziewięć preparatów na koronawirusa. Możemy czuć się w końcu bardziej bezpieczni?
Zdecydowanie tak. Wynalezienie i powszechne użycie szczepionki to moment przełomowy w walce z pandemią. Ona nie przesądza, że definitywnie pożegnamy się z koronawirusem – przypomnę, że mowa o grupie wirusów, które były i będą z nami zawsze. Jednak w odniesieniu do tego konkretnego szczepu skuteczna szczepionka zakończy nasze zmagania z COVID-19. Oczywiście nie oznacza to unicestwienia SARS-CoV-2, ten z nami pozostanie, ale już bez potencjału wywoływania pandemii w związku z wytworzeniem odporności w dużym odsetku populacji.
Niepokojący jest jeden szczegół umowy Komisji Europejskiej z firmą AstraZeneca – kontrakt zdejmuje z niej odpowiedzialność finansową za ewentualne skutki uboczne, które pojawią się u pacjentów za kilka lat. To woda na młyn antyszczepionkowców.
Firma AstraZeneca ogłosiła, że jest gotowa do szczepień, po czym kilka dni później w wydanym oficjalnym oświadczeniu podkreślono konieczność przeprowadzenia dalszych testów niezbędnych do zakończenia procedur rejestracyjnych. Warto przy tym zwrócić uwagę na fakt, że Brytyjczycy rozpoczynają szczepienia preparatem Pfizera, a nie AstraZeneca, nad którą pracowali także naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Może to świadczyć, że ta druga szczepionka nie będzie jednak dostępna w pierwszej fazie szczepień.
Wiele osób zadaje sobie jednak pytanie: jak to możliwe, że w normalnych warunkach szczepionka jest testowana kilka lat, musi przejść odpowiednie certyfikowanie, nim zostanie dopuszczona do obrotu, a w przypadku COVID-19 rynek farmaceutyczny zareagował w ciągu ośmiu miesięcy.
Wbrew pozorom szybkie wynalezienie szczepionki jest wytłumaczalne na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, dokonał się niebywały postęp w biologii molekularnej. Jeszcze niedawno sekwencjonowanie materiału genetycznego wirusa zajmowało kilka miesięcy. Gdy zajęto się koronawirusem, zaawansowanie stanu nauki oraz wiedza wyniesiona z wcześniejszych badań prowadzonych na wirusie SARS-1 sprawiły, iż sekwencjonowanie SARS-CoV-2 trwało jedynie 10 dni. Po drugie, szybciej przeprowadzono fazę testów na zwierzętach. Szczepionki, podobnie jak wszystkie nowe leki, przechodzą trzy fazy badań klinicznych prowadzone według rygorystycznych standardów, przy czym ostatnia z nich obejmuje populację 20–30 tys. osób. Badania są konieczne, by firmy otrzymały niezbędne pozwolenia i na finiszu dokonały rejestracji swojego preparatu. Proszę wierzyć: zawrotne tempo wynalezienia szczepionek spowodowane jest postępem naukowym oraz technologicznym, z drugiej strony firmy farmaceutyczne – by przyspieszyć dostępność szczepionek – podjęły ryzyko i rozpoczęły ich produkcję jeszcze przed ostatecznym zatwierdzeniem i rejestracją. Zatem o kilka miesięcy skrócono dostępność preparatów dla zainteresowanych nimi osób. Mówimy tu o podjętym przez koncerny farmaceutyczne ryzyku, więc zakładam, że gdyby nie miały one pewności co do jakości procesu badań i wartości dokumentacji wymaganej przez organy rejestrujące, nie pozwoliłyby sobie na takie postępowanie. Wszystko wskazuje na to, że szczepionki są bezpieczne, a na pewno gruntownie przebadane, zgodnie z obowiązującymi kryteriami.
Czym różnią się między sobą szczepionki, które trafią do Polski? Oprócz preparatów AstraZeneca i Pfizer duże nadzieje wzbudza też Moderna. Rosjanie chwalą się własną szczepionką, jednak Komisja Europejska jest wstrzemięźliwa w tej kwestii.
Produkty różnią się radykalnie. Szczepionka rosyjska Sputnik V jest najmniej zaawansowana technologicznie, więc zastrzeżenia Komisji Europejskiej wydają się jak najbardziej zrozumiałe. Głosy zaniepokojenia skutecznością szczepionki napływają z samej Rosji, gdzie proces szczepienia nie przebiega gładko z powodu unikania wakcynacji. Wiele osób uważa, że Sputnik V nie został dokładnie przebadany, a ponadto niemała grupa zaszczepionych zachorowała kolejny raz na COVID-19, co podważa skuteczność tego preparatu. Ogółem mamy dziś dwa liczące się rodzaje szczepionek, z których każda ma w sobie mRNA, czyli matrycę syntezy białka wirusa w komórkach człowieka, co następnie prowadzi do wytworzenia przeciwciał i odporności. Moderna i Pfizer opierają się na technologii cząstek nanolipidowych, chroniących mRNA, który wnika do naszych komórek. AstraZeneca wprowadza natomiast te cząsteczki do ludzkich komórek za pośrednictwem tzw. wektora wirusowego, adenowirusa. To rzutuje na skuteczność, bo w przypadku szczepionki AstraZeneca producent podaje jej przedział od 70 do 90 proc., natomiast Pfizer i Moderna chwalą się wynikami na poziomie 90–95 proc. Nie ma w tym jednak nic zaskakującego, dlatego że jeszcze przed ogłoszeniem informacji o skuteczności szczepionek wielu naukowców zwracało uwagę na ograniczenia wynikające z wykorzystania adenowirusa spowodowane występowaniem w populacji szczepionej swoistej przeciw niemu odporności, w rezultacie czego może się zdarzyć, że nim dotrze on do komórki, zostanie zniszczony przez układ immunologiczny osoby szczepionej.
Wielka Brytania ma za chwilę rozpocząć szczepienia. Czy można uznać ten proces za „poligon doświadczalny” dla nas?
Z pewnością będziemy przyglądać się doniesieniom mieszkańców Wysp Brytyjskich i efektom ich szczepień na koronawirusa. Oni pierwsi zarejestrowali preparat Pfizera, przy tym wnikliwie analizowali dokumenty rejestracyjne oraz bardzo wysoko ocenili ich jakość. Jak mogliśmy się dowiedzieć z informacji przekazanej przez przedstawiciela brytyjskiego urzędu rejestracyjnego, pewne procedury nie były nawet wymagane, jednak firma Pfizer spełniła je, by dodatkowo podkreślić bezpieczeństwo i skuteczność przygotowanego preparatu.
Czy szczepienia na COVID-19 powinny być dobrowolne? To propozycja rządu, który dodatkowo oferuje je za darmo.
Zdecydowanie zgadzam się z takim podejściem. Czy w przyszłości szczepionki na koronawirusa wejdą do obowiązkowego kalendarza szczepień i staną się niejako administracyjnym przymusem? Niewykluczone. Zwrócę uwagę, że na szczęście wirus SARS-CoV-2 nie mutuje aż tak bardzo, jak na przykład wirus grypy. Dzięki temu wielomiesięczna epidemia jest wywołana przez niewiele różniący się antygenowo szczep SARS-CoV-2, który ją rozpoczął. W rezultacie szczepionka zaprojektowana kilka miesięcy temu wykazuje tak wysoką skuteczność. Niestety, trzeba się liczyć z tym, że koronawirus za 3–4 lata zmutuje, doprowadzając do tego, że wytworzona dziś odporność może okazać się niewystarczająca do powstrzymania rozwoju zakażenia. Wyjściem z sytuacji byłoby cykliczne szczepienie na koronawirusa i dołączenie go do obowiązkowego kalendarza szczepień.
Minister Adam Niedzielski zapowiedział wykonanie badań przesiewowych w konkretnych województwach – tam, gdzie zakażeń jest najwięcej i dla porównania tam, gdzie jest ich najmniej. To odpowiedni krok?
Wolałbym, byśmy prowadzili badania w wyselekcjonowanej i reprezentatywnej części populacji Polaków. Ograniczanie się do konkretnych regionów nie da nam obiektywnej informacji o stopniu rozpowszechnienia się epidemii ani odpowiedzi na pytanie, jaki procent populacji nabył odporność na patogen. Zamiast tego dowiemy się, jaka jest skala zakażeń w badanych regionach. Dodatkowo – a tak wynika z przekazów medialnych – jeśli do badania będą używane testy antygenowe, których czułość w wykrywaniu koronawirusa u osób bezobjawowych jest niska, to wartość poznawcza takiego projektu może okazać się daleko niezadowalająca. Dziś na pewno potrzebujemy wiarygodnych informacji na temat epidemii w Polsce i tak jak wspomniałem wcześniej, najlepszym sposobem ich pozyskania jest poddanie testom RT-PCR reprezentatywnej próbki populacji mieszkańców naszego kraju.
Rząd jest często krytykowany za zbyt małą liczbę testów na dobę, tymczasem to lekarze kierują pacjentów do badania. Wiele osób boi się zgłosić taką potrzebę, nawet mając objawy zakażenia.
Ależ oczywiście, to fakt. Z naszych obserwacji wynika, że wielu objawowych zakażonych pacjentów stawia sobie rozpoznanie, pozostaje w domu i nie poddaje się testom na koronawirusa. Chce w ten sposób uniknąć ograniczeń administracyjnych nakładanych na każdą taką osobę po rejestracji w bazie inspekcji sanitarnej. Bardzo dobrze, że wchodzi program Domowej Opieki Medycznej skierowany do wszystkich osób poddających się oficjalnej i de facto jedynej racjonalnej ścieżce postępowania przeciwepidemicznego, tj. identyfikacji (testowaniu), śledzeniu kontaktów i izolacji. Wiele osób, mając gwarancję objęcia kompleksową opieką, będzie spokojniejszych. Dodatkowo każdy zakażony powyżej 55. roku życia otrzyma pulsoksymetr, bardzo przydatne urządzenie monitorujące stan wysycenia krwi tlenem, a zatem pozwalające rozpoznać moment, w którym należy podjąć decyzję o intensyfikacji leczenia i jego kontynuacji w warunkach szpitalnych. To ścieżka postępowania wydatnie poprawiająca rokowanie chorych, nierzadko ratująca ich życie, ale także zachęta do poddawania się testom i ujęcia w statystykach inspekcji sanitarnych.
T
ej zimy w ograniczonym stopniu poszusujemy na nartach. Ferie będą dla wszystkich w jednym terminie, odległość 100 metrów na stoku od innych narciarzy. Czy według Pana obostrzenia to bezwzględny warunek walki z pandemią koronawirusa?
Zdecydowanie tak, nie mamy innego wyjścia. Stosowanie się do wszelkich obostrzeń sanitarnych jest jedyną realną szansą na zakończenie pandemii. Alternatywa? Stopień reprodukcji wirusa na poziomie powyżej 1, a więc nieustanne szerzenie się epidemii. Czy obostrzenia należy nakładać administracyjnie, czy raczej apelować do obywateli, zostawiając im wolną rękę? Przykład szwedzki uwydatnił nietrafność tego drugiego podejścia. Szwedzi z natury dużo łatwiej podporządkowują się nakazom państwa, a jednak szwedzka liberalna strategia walki z koronawirusem, polegająca na zaleceniach zamiast zakazach, okazała się porażką. Dopiero gdy znacznie wzrosła liczba zakażeń i zgonów, rząd zdecydował się na pierwsze poważne restrykcje. Naczelny epidemiolog kraju do tej pory formułował tylko zalecenia, wychodząc z założenia, że społeczeństwo będzie się stosować do określonych zasad. Tak się nie stało.
Szwedzi wybrali drogę całkowitej swobody. Zwolennicy tej koncepcji wskazywali na możliwość nabycia stadnej odporności. Czy tak jest w przypadku koronawirusa?
W historii ludzkości nie udało się bez szczepień osiągnąć stadnej odporności na jakąkolwiek chorobę zakaźną w drodze jej przechorowania. I dokładnie tak samo byłoby w przypadku SARS-CoV-2. Pewność wynika z danych dotyczących czasu odporności pacjentów, którzy zmierzyli się z COVID-19. Jest relatywnie krótki, sięgający raptem kilku miesięcy. Trudno więc mówić o wygaszeniu pandemii w drodze przechorowania przez 70 proc. populacji COVID-19 w okresie 5–6 miesięcy. To nierealny scenariusz.
Padło ostrzeżenie WHO przed trzecią falą zakażeń wiosną. Czy w ogóle pozbędziemy się tego wirusa? I kiedy wrócimy do normalnego życia?
Byłbym wstrzemięźliwy, by stosować terminologię fal zakażeń. Nie ma znaczenia, czy mamy do czynienia z pierwszą, drugą czy trzecią falą. Ważniejsza od tak stosowanej terminologii, semantyki jest walka z koronawirusem. Wszystko wróci do normy po przeprowadzeniu masowego programu szczepień. W Polsce planuje się to olbrzymie przedsięwzięcie medyczno-logistyczne rozpocząć w lutym; po raz drugi szczepionkę podaje się po 28 dniach. Łącząc te aspekty z okresem nabywania odporności prognozuję, że w okolicach czerwca i lipca 2021 roku będziemy się cieszyć większą swobodą i wolnością, nie wspominając o znacznie lepszym poczuciu bezpieczeństwa XXgo.
Źródło: Gazeta Polska