Medycyna w Mundurze
IRAK I AFGANISTAN. WYKORZYSTAĆ DOŚWIADCZENIA!
W 2007 r. urzędniczka z instytucji wojskowej prowadzącej nabór do misji poinformowała mnie, że mogę pojechać na pierwszą „bojową” zmianę do Afganistanu. Zgłosiłem się na ochotnika, jako cywilny ratownik medyczny chciałem pojechać na misję. Ale „Afganistan” brzmiał dla mnie niezwykle orientalnie. Szczerze mówiąc, nie przechodziłem żadnego kursu przygotowawczego. Jeśli chodzi o zakres działań medycznych - nie wiedziałem do czego mam być gotowy? Nie miałem kogo spytać, nie znałem nikogo, kto tam wcześniej był.
Miałem działać w rejonie bazy Sharana. Na początku nie było łatwo. Dostałem wielki zielony plecak medyczny z równie wielkim, czerwonym krzyżem. Wymalowano go tak jaskrawą farbą, jakbym miał być widoczny z kilkuset metrów. Z kolegami z grupy ewakuacji medycznej jeździliśmy przerobionym, poczciwym Skotem, w wersji medycznej znanym jako kołowy transporter opancerzony typu „Ryś”. Ta maszyna nie nadawała się do użytku. Nieustanie grzązł w piasku pustyni, mówiąc dosyć delikatnie, był awaryjny. Bardzo często nasz „Ryś” służył jako ciężarówka do przewozu darów dla ludności cywilnej.
To było zaledwie sześć lat temu… A obecnie?
Dziś jest nie do pomyślenia, żeby w rejon działania Polskiego Kontyngentu Wojskowego ktoś wysłał cywila bez kursu przygotowawczego. Nauczeni doświadczeniem, analizując i wyciągając wnioski z setek przykładów, tworzymy standardy, których nie napisalibyśmy na żadnym poligonie.
Teraz, gdy jadę do Afganistanu, zamiast zielonego plecaka z czerwonym krzyżem, mam do dyspozycji o połowę mniejszy, w piaskowym maskowaniu. I co najważniejsze – w środku mam sprzęt, który jest naprawdę przydatny na polu walki. Tu należy się wielki ukłon do grupy decydentów, którzy stanęli na wysokości zadania i doprowadzili do potężnego przeskoku generacyjnego w sprzęcie medycznym. Życzę sobie i innym, aby go nigdy nie zabrakło.
W naszym fachu obowiązuje stara prawda: to nie sprzęt ratuje życie poszkodowanych, robią to ludzie, którzy używają tego sprzętu. Po pobycie na kilku zmianach w Afganistanie wiem, że misja to nie sprawdzian umiejętności, to przede wszystkim umiejętność wykonania tego, co potrafimy, czego nauczyliśmy się wcześniej.
Oczywiście, zawsze będzie tak, że ktoś na misję pojedzie pierwszy raz. Ale taki człowiek miał łatwiej, niż ja i moi koledzy, którzy przecierali szlaki w Iraku i Afganistanie. Po to w Wojskowym Instytucie Medycznym stworzono Zakład Medycyny Pola Walki czy Centrum Kształcenia Podyplomowego, żeby nasi młodsi koledzy nie musieli się uczyć na własnych błędach i mogli skuteczniej nieść pomoc rannym. Chodzi o to, żeby jak najszybciej po przejęciu „etatu” nowicjusz mógł wykazać się maksimum umiejętności potrzebnych w tamtych warunkach.
Zawsze warto też pamiętać o dewizie płk. Nicholasa Senna (1844-1908) chirurga, edukatora, założyciela amerykańskiego stowarzyszenia chirurgów pola walki: „Los rannego, zależy od tego kto jako pierwszy założy opatrunek”.
Ratownik medyczny Tomasz Sanak
Zakład Medycyny Pola Walki Wojskowego Instytutu Medycznego
Na zdjęciu:
Czerwiec 2007 r., Tomasz Sanak na pierwszym patrolu w Afganistanie. Plecaki medyczne i czarna teczka z Automatycznym Zewnętrznym Defibrylatorem z daleka rzucają się w oczy… Obecnie wyposażenie ratownika medycznego jest zdecydowanie bardziej poręczne i praktyczne.
Fot.: Archiwum Tomasza Sanaka