Medycyna w Mundurze
Sylwia Szymańska dla „Polski Zbrojnej”: PTSD to nie wyrok
Dziś weterani mówią: mam PTSD, bo nieraz znalazłem się w sytuacji, na którą nie ma mocnych. Dlatego myślę, że dla żołnierzy już nie jest to powód do wstydu! Lęk w sytuacjach granicznych nigdy nie jest brakiem odwagi, odwagą zaś jest ponowne stawianie czoła lękowi podczas terapii - mówi Sylwia Szymańska, psycholog i psychoterapeuta Kliniki Psychiatrii, Stresu Bojowego i Psychotraumatologii WIM w rozmowie z red. Magdaleną Kowalską-Sendek.
Red. Magdalena Kowalska-Sendek: Ponad dziesięć lat pracuje Pani z żołnierzami, którzy borykają się z problemami psychicznymi wynikającymi z traumatycznych przeżyć na misjach. Kiedyś o PTSD mówiło się niechętnie, a jak jest dziś? Czy stres bojowy to dla żołnierzy nadal wstydliwy temat?
Sylwia Szymańska: Być może dziesięć lat temu weteran cierpiący na PTSD mógł to ukrywać, wstydzić się go przed samym sobą i innymi bądź czuć lęk przed oceną środowiska. Może żołnierze myśleli, że skoro mają PTSD, to oznacza, że są słabi, że nie dali rady. Dziś sytuacja wygląda inaczej. PTSD nie jest już nowością ani tematem tabu. Weterani mówią: mam PTSD, bo nieraz znalazłem się w sytuacji, na którą nie ma mocnych. Dlatego myślę, że dla żołnierzy już nie jest to powód do wstydu, zresztą nigdy, według mnie nie był! Lęk w sytuacjach granicznych nigdy nie jest brakiem odwagi, odwagą zaś jest ponowne o stawianie s czoła lękowi podczas terapii. Co więcej, w swojej pracy obserwuję też grupę wojskowych, którym zależy na tym, aby ich problemy były uznane za stres pourazowy.
Dlaczego tak się dzieje?
Powodów jest pewnie wiele. Myślę, że wynika to z przekonania - skoro mam PTSD, to może oznaczać, że wiele przeżyłem podczas wyjazdu w teren działań wojennych. Żołnierze, którzy chcieliby usłyszeć, że mają PTSD, nie zawsze kierują się czystymi pobudkami. Z jednej strony jest to być może jakaś potrzeba nobilitacji w środowisku wojskowym, ale z drugiej wiąże się to z uzyskaniem pewnych uprawnień. Pacjenci z rozpoznaniem PTSD, do którego doszło w wyniku zdarzeń bojowych, mogą się ubiegać o status weterana poszkodowanego, starać się o kategorię „zdolny z ograniczeniami”. Takie podejście jest oczywiście krzywdzące dla wszystkich weteranów, którzy naprawdę potrzebują pomocy i którym w pełni się należą stanowiska przeznaczone dla osób z taką kategorią. Czasami weterani, którzy trafiają do nas na leczenie i nie otrzymują pożądanego rozpoznania PTSD, reagują złością. Mówię im wtedy, że powinni się cieszyć, bo stres pourazowy byłby dla nich ogromnym cierpieniem psychicznym.
Skoro żołnierze nie wstydzą się już PTSD, to czy śmielej szukają pomocy terapeutycznej?
Z tym bywa różnie. Raz mamy więcej pacjentów, raz mniej. Teraz pod opieką specjalistów kliniki jest około dziesięciu weteranów. Wśród nich jest kilku, którzy kiedyś uczestniczyli w traumatycznym zdarzeniu i przez lata próbowali sobie sami poradzić z objawami. Niestety nie udało im się to. Z PTSD bardzo trudno wyjść samemu, nawet jeśli wokół ma się wspierających przyjaciół i kochającą rodzinę. Bez dobrego terapeuty, a często także leczenia farmakologicznego, może się to nie udać. Jest też coraz liczniejsza grupa żołnierzy, którzy mają na koncie kilka misji bojowych, ale nie cierpią na PTSD. To weterani, których fascynowała służba na misji, postrzegana przez nich jako wyzwanie. Służba w rejonie działań wojennych ich stymulowała. Cały czas czuli adrenalinę, nie doświadczali paraliżującego lęku czy bezradności. Po powrocie do domu mieli jednak problemy, by odnaleźć się w jednostce wojskowej, by sprostać zwykłym, codziennym obowiązkom. Często takie osoby mają skłonność do nadużywania alkoholu i bywają agresywne, ale to nie musi równać się rozpoznaniu PTSD.
Nasi żołnierze nie uczestniczą już w misjach typowo bojowych, jak przed laty w Iraku czy w Afganistanie. Czy w związku z tym liczba cierpiących na PTSD się zmniejsza?
Taka zależność będzie pewnie widoczna dopiero za kilka lat. Teraz na przykład przebywa w klinice weteran, który dziesięć lat temu przeżył traumę i przez dekadę z tego powodu cierpiał. Próbował sobie z tym radzić na różne sposoby - na szczęście niezbyt destrukcyjne dla siebie. Przez te wszystkie lata ten mężczyzna nie korzystał z leczenia psychologicznego i chociaż jakoś dawał sobie radę, to mechanizmy obronne przestały go chronić. Bardzo się cieszę, że zgłosił się do nas z prośbą o pomoc. PTSD potrafi uderzyć ze zdwojoną siłą nagle, czasami po latach od traumy, gdy pewne sytuacje zaistniałe w życiu przypominają nam o trudnych przeżyciach. To oczywiście nie jest standardem, że po dziesięciu latach rozpoznajemy i leczymy PTSD, ale takie historie też się zdarzają.
Z jakimi problemami mierzą się osoby cierpiące na PTSD?
Trafiają do nas weterani, którzy sami stali się ofiarami działań wojennych - albo byli ranni, albo byli bezpośrednimi świadkami poważnego zranienia lub śmierci innych. Są też tacy, którzy czują się sprawcami krzywdy. Opowiadają historie, kiedy to ich kule odbierały komuś życie. Inni z kolei, byli świadkami okrutnych zdarzeń i cierpią z powodu swojej bezradności. Ubolewają, że niewiele mogli zrobić - „nie zdążyli przed Panem Bogiem”, jak to czasami mi opowiadają - by zachować swojego kolegę przy życiu. Niektórzy pacjenci łączą w sobie wszystkie perspektywy. Takie przypadki są najtrudniejsze, a leczenie zawsze jest długotrwałe, zwłaszcza jeśli z traumą w parze idą np. alkoholizm lub wybuchy agresji.
Czy PTSD jest w pełni wyleczalną chorobą?
Przede wszystkim - PTSD to nie jest choroba. To zaburzenie psychiczne. Jeśli jest prawidłowo leczone, to mija. Jeśli zaś nic z nim nie robimy, to się nasila i ogarnia coraz większe obszary życia. I wówczas wyjście z tego zaburzenia jest bardziej pracochłonne i skomplikowane. Zawsze powtarzam pacjentom, by nie czuli się stygmatyzowani z powodu PTSD. Jeśli chcą się leczyć, współpracują podczas terapii, to mogą z tego wyjść.
Jak pomaga Pani poszkodowanym weteranom?
Klinika powstała ponad dziesięć lat temu z myślą o weteranach misji i cały czas stoi dla nich otworem. Jeżeli któryś z żołnierzy czuje się zaniepokojony swoim stanem zdrowia, bo np. wracają do niego obrazy z przeszłości, męczą go koszmary, izoluje się od rodziny i otoczenia, to powinien się z nami skontaktować. A to nie jest takie trudne. Wystarczy skierowanie do kliniki od lekarza pierwszego kontaktu. Można też zadzwonić do sekretariatu i umówić się na konsultację. Od dwóch lat klinika oferuje jeszcze jedną formę pomocy: telefon zaufania dla weteranów misji zagranicznych. Każdego dnia w godzinach popołudniowych pełnione są dyżury telefoniczne pod numerem 261 817 233. Z porad specjalistów korzystają nie tylko żołnierze, ale także ich rodziny. Bardzo szybko po takim telefonie organizowana jest konsultacja psychologiczna.