Medycyna w Mundurze
WETERANI 2013: Recepta na szacunek pacjentów
Jak wytłumaczyć fenomen: choć skierowanie na Oddział Zakażeń Narządu Ruchu Wojskowego Instytutu Medycznego oznacza dłuższe, bolesne leczenie, to jednak pacjenci bardzo je sobie chwalą? A są to zawsze „ludzie po poważnych przejściach”. Z takimi nie potrafiono sobie poradzić w innych ośrodkach leczniczych!
Na stronie internetowej „Dnia Weterana 2013” dawni pacjenci napisali: „Pomimo tego, że leczenie w Oddziale Zakażeń Narządu Ruchu jest długotrwałe i bolesne, pobyt tam wspominamy z wielkim sentymentem i sympatią dla dr Mariusza Barańskiego oraz podległego mu personelu. W naszej pamięci na zawsze pozostaną troska i opieka, jakimi przez wiele miesięcy i do swych ostatnich dni otaczany był nasz śp. kolega - kpr. Paweł Staniaszek.”
O ppłk w st. spocz. dr n. med. Mariuszu Barańskim, kierowniku oddziału, w środowisku rannych i poszkodowanych krążą już legendy. Na wspomnianej stronie internetowej scharakteryzowano go tak: „Jako wysokiej klasy specjalista, przyczynił się do uratowania niejednej kończyny powracających z misji rannych żołnierzy. To człowiek o wyjątkowej empatii i ciepłym sercu, o czym zaświadcza każdy z weteranów, któremu dane było zostać pacjentem „doktora Mariusza". O nasze zdrowie walczy do końca, unikając „najprostszego rozwiązania” nawet w przypadkach – jak nam się często wydawało – beznadziejnych.”
WETERANI 2013: Przegrana po roku walki
To historia polskiego żołnierza najciężej rannego w czasie misji w Afganistanie. Lekarze, pielęgniarki, rehabilitanci i wolontariuszki z Wojskowego Instytutu Medycznego przez rok walczyli o jego życie. – Na początku byliśmy w głębokim dołku. Ale powoli wyprowadzaliśmy go na prostą. Nawet przybrał na wadze i samodzielnie jeździł na elektrycznym wózku inwalidzkim. Niestety, w efekcie choroby pourazowej postępowało włóknienie płuc. Cały czas zmniejszała się powierzchnia oddechowa – wspomina dr n. med. Mariusz Barański, kierownik Oddziału Zakażeń Narządu Ruchu WIM.
W Afganistanie, pod kierowanym przez „Zeta” transporterem, wybuchła mina-pułapka. Pierwszą operację ranny przeszedł w szpitalu w bazie Ghazni. Szybko znalazł się w amerykańskim szpitalu wojskowym w Landstuhl, na terenie Niemiec. To miejsce popularnie zwane przez weteranów „bazą w Ramstein”. Leżał tam przez ponad pół roku. Potem przewieziono go do Wojskowego Instytutu Medycznego, gdzie trafił na Oddział Zakażeń Narządu Ruchu Kliniki Traumatologii i Ortopedii.
- Od początku był „numerem 1” na oddziale, a jednocześnie najtrudniejszym przypadkiem rannego, jaki leczyliśmy w Instytucie. Przyjechał przytomny, w ciężkim stanie ogólnym i słabej kondycji psychicznej. Z czasem okazało się, że to inteligentny, sympatyczny chłopak. Choć kiedy tracił cierpliwość, nie widział efektów leczenia, to bywało z nim trudno – wspomina ppłk w st. spocz. dr n. med. Mariusz Barański, kierownik Oddziału Zakażeń Narządu Ruchu.
WETERANI 2013: Drogi pacjent żołnierz
Dlaczego żołnierza ze stresem pourazowym leczy się dłużej, niż cywila z takim samym schorzeniem? Czemu klinice bardziej opłaca się leczyć pacjenta ze schizofrenią, niż mundurowego z PTSD? W których miejscach wychodzą niedoskonałości ustawy o weteranach?
Rozmowa z ppłk. dr. med. Radosławem Tworusem, kierownikiem Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego Wojskowego Instytutu Medycznego:
Medycyna w Mundurze: Jeśli w tym samym dniu do Kliniki przyjmiecie chorego cywila i chorego żołnierza, to leczenie tego drugiego zwykle będzie zdecydowanie dłuższe. Dlaczego?
Radosław Tworus: Na początku wyjaśnijmy podstawową sprawę: to, co nazywany popularnie PTSD, czyli zaburzeniami stresowymi pourazowymi, może się przydarzyć każdemu, kto doznał traumatycznego zdarzenia: osobom uczestniczącym w wypadku samochodowym, pożarze, powodzi, strażakom, policjantom oraz innym służbom ratunkowym, które czynnie uczestniczą w akcjach ratunkowych. Również żołnierzom biorącym bezpośredni udział w zdarzeniach bojowych. Oczywiście należy pamiętać, że z PTSD jest podobnie jak z każdą inną chorobą. To znaczy, że nie każdy „uczestnik” zdarzenia traumatycznego będzie miał to zaburzenie. Jednak jeśli ono występuje, to wymaga długoterminowej, specjalistycznej pomocy.
Doświadczenia zebrane podczas ośmiu lat działalności Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego WIM pokazują, że praca z żołnierzami jest specyficzna i inna, trudniejsza, od pracy z „cywilami” z takim samym zaburzeniem. Pierwsza trudność to proces diagnostyczny, trwający średnio ok. 2 – 3 tygodni dłużej, niż w przypadku „cywila”. Należy pamiętać, że nie każdy weteran, który brał udział w poważnym zdarzeniu bojowym, przyjmowany do klinki, ma PTSD. PTSD stwierdzamy bowiem u ok. 30 proc. żołnierzy hospitalizowanych w Klinice. To znaczy, że u 70 proc. występują inne problemy dotyczące zdrowia psychicznego. Zaburzenia adaptacyjne, zaburzenia lękowe, zaburzenia depresyjne nie są PTSD, ale ich wystąpienie często ma bezpośredni lub pośredni związek z pobytem na misji. Ponieważ żołnierze uważają się za „twardych facetów” - co dodatkowo wzmacnia opinia społeczna - więc są przekonani, że sami powinni sobie poradzić z problemami. Dla wielu z nich sam przyjazd do Kliniki jest osobistą porażką, dochodzi jeszcze lęk przed zawodowymi konsekwencjami pobytu w „psychiatryku”, lęk przed oceną, a nawet odrzuceniem przez kolegów. Weterani obawiają się także reakcji opinii publicznej, która problemy psychiczne żołnierzy często utożsamia z negatywną oceną całej misji. Tę barierę trzeba przełamać, aby prawidłowo zdiagnozować problem i wdrożyć odpowiednie leczenie. Weterana trzeba nauczyć mówić o sobie i swoich emocjach - co potocznie jest nazywane „otworzeniem się” - a to wymaga dużo czasu.
WETERANI 2013: O GROM-owcu, który wszedł na minę
Tuż przed wyjściem na patrol oficer oglądał „Helikopter w ogniu”. Tam jest scena, w której trafiony amerykański żołnierz spada na ziemię i widzi, że eksplozja urwała mu ciało od pasa w dół. – Po „moim” wybuchu wszystko trwało ułamki sekund. Eksplozja miny wyrzuciła mnie w powietrze. Może trudno w to uwierzyć, ale lecąc, przypomniałem sobie scenę z filmu. Kątem oka spojrzałem, czy jestem cały, czy może – jak temu Amerykaninowi - został mi tylko korpus? – wspomina oficer. Był drugim – po saperze z Brzegu, wtedy poruczniku Leszku Stępniu – Polakiem, który na misji w Afganistanie odniósł ciężkie rany.
Do Afganistanu 34-letni kapitan poleciał na początku czerwca 2002 r. Był dowódcą sześcioosobowej sekcji, od dziesięciu lat służył w GROM-ie. Wcześniej zaliczył misje na Bałkanach. W 1997 r. brał udział m.in. zatrzymaniu, poszukiwanego za zbrodnie wojenne, Slavko Dokmanovicia - „Rzeźnika z Vukovaru”.
Po kilkunastu dniach pobytu w bazie Bagram, 25 czerwca nad ranem, patrol złożony z dwóch sekcji wyruszył na rekonesans. Komandosi mieli rozpoznać niewielką - jak na Afganistan - bo liczącą trzy tysiące metrów górę, oznaczoną na mapach jako K-6. Z jej szczytu można było kontrolować dolinę Panszir.
- W Afganistanie życie tętni w dolinach. Więc na takich szczytach talibowie montowali wyrzutnie rakietowe. Cała taka konstrukcja to zwykła rura i akumulator. Strzelało to z celnością do kilometra. Ale paraliżowało życie w dolinie. Chłopcy od nas już wcześniej znajdywali taki sprzęt – wspomina.
Doświadczenia Wojskowego Instytutu Medycznego na największym kongresie medycyny katastrof
W dniach 28-31 maja w Manchesterze odbył się 18. Kongres WDEM (World Association of Emergency and Disaster Medicine). Jest on cyklicznym, odbywającym się co dwa lata, największym spotkaniem naukowym, dotyczącym medycyny katastrof, działań ratowniczych i humanitarnych, a także organizacji systemów ratownictwa medycznego. W zjeździe brało udział ponad 600 uczestników reprezentujących wszystkie kontynenty. Przedstawicielem Wojskowego Instytutu Medycznego był dr Przemysław Guła.
Czytaj więcej...